wtorek, 15 maja 2012

Krystyna Konecka: Koreański koń Czhollima - część druga


Krystyna Konecka

Koreański koń Czhollima – Twarze czasu

(Krystyna Konecka, „Koreański koń Czhollima”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Białystok 1989, str. 13-32)

Obcokrajowiec w Korei zawsze jest otoczony troskliwą opieką swoich gospodarzy. Kiedy wyczerpie się całodzienny program, jest jeszcze dość czasu, żeby europejskim zwyczajem wyjść na samotną wycieczkę po mieście.

Pheniański pomnik konia Czhollima


Późnym wieczorem wybieramy się na spacer po Phenianie z profesorem Aleksandrem Atanasowem z Sofii. Teraz ulica Synri (Zwycięstwa) jaśnieje od neonowych skomplikowanych ornamentów i napisów umieszczonych wysoko na budynkach publicz­nych. Na przystankach autobusowych i trolejbusowych wciąż jeszcze stoją uporządkowane kolejki pasażerów.

Odprowadza nas żarzący się gęstymi punktami żarówek wygięty kontur dachu nad Teatrem Wiel­kim Po drodze będzie jeszcze międzynarodowy urząd pocztowy, stojące naprzeciw siebie hotele „Hebansański” i „Tedongański”, pochyleni nad miseczkami ludzie widoczni zza szyb stołówek, pustawe sklepy, zakłady fryzjerskie, gdzie czarno­włose niozy zmieniają przed lustrami fryzury, ja­kimś cudem znajdując czas między godzinami pro­gramowych zajęć i wypoczynku. Światła, światła.

Na skrzyżowaniu z ulicą Sesallim przenikliwy gwizdek milicjanta w niebieskim mundurze każe nam zawrócić i przejść podziemnym tunelem, mimo że w pobliżu nie widać żadnego pojazdu. Porządek jednak musi być, w końcu po to czuwa tu władza z oświetloną pałką do kierowania zamierającym ruchem. Im bliżej placu im. Kim Ir Sena, tym donośniejsze dobiegają dźwięki muzyki z głośnika, przerywanej energicznym głosem spikera. Zwykle w tym miejscu odbywają się masowe uroczystości. Dzisiaj na oświetlonej reflektorami przestrze­ni pomiędzy Galerią Sztuki a Centralnym His­torycznym Muzeum Korei mrowią się setki ludzi pochylonych nad stertami kamiennych płyt. Od pewnego czasu trwa remont tego fragmentu placu, więc i tu, podobnie jak na każdej budowie, tempo koreańskiego przyspieszenia pod skrzydłami konia Czhollima wspierają czynem społecznym obywatele spoza branży budowlanej.
W pobliżu muzeum, od strony nadrzecznego bulwaru, majaczą uskrzydlone podwójnie spiętrzonym dachem wrota Tedong — zre­konstruowanego fragmentu twierdzy z VI wieku. Tu, gdzie właśnie stoimy, przebiegał potężny kamienny mur, wytyczony naturalnym biegiem spotykających się rzek Tedong i Pothong, które opasywały warowny gród od wschodu, południa i zachodu, oraz wysokimi zboczami gór Moran i Mansu od strony północnej. Współcześnie w dawnych granicach twierdzy wznoszą się oszałamiające cudzo­ziemców monumentalne budowle śródmieścia — Narodowy Pałac Nauki, Teatr Mansude z bajecznym kompleksem wielobarwnych fontann, które teraz nocą zachwycają szczególnie, Muzeum Rewolu­cji Koreańskiej ze spiżową statuą jej twórcy. W bliskim sąsiedztwie północnej bramy Czhilson konkurencję zamierzchłej architektury odpiera imponujących rozmiarów Łuk Tryumfalny. Od południa sięga gwiaździstego nieboskłonu hotel „Korio”.

Roboty pod reflektorami nie ustają. To wszystko jeszcze potrwa jakiś czas. Frontowe wejścia do galerii i muzeum są całkowicie zablokowane, a nie zajrzeć tam byłoby wielką stratą. Budowle te, niczym archaiczne wrota — tak to odczytuję — usytuowane po dwóch stronach reprezentacyjnego placu, wprowadzają przybysza we współczesny rytuał narodowych świąt i politycznych manifestacji, a bogactwem swoich zbiorów — w dawne dzieje. My, Polacy, nie wiemy o nich nic.

Zdarzyła się po kilkunastu dniach wyprawa do Galerii Sztuki, przez tylne wejście, od podwórza czystego, zadbanego. W muzeum historycznym, gdzie wiodła podobna droga, przedpołudnie spędzone wśród starodruków i eksponatów militarno-etnograficznych nie wystarczyło; wróciłam tu jeszcze raz. Zdarzyły się też eskapady do miejsc, gdzie relikty starodawnej kultury odchuchane i wypielęgnowane uzupełniły brakujące wątki w łańcuchu opowieści i zanoto­wanych wrażeń.

Więc od początku. Namacalne ślady obecności praczłowieka z okresu wczesnego paleolitu: kamienne narzędzia i kości zwierząt z wapiennej pieczary w Kumunmoru; żuchwa wykopana na górze Synri jako dowód zamieszkiwania nad rzeką Tedong „neoandropusa”; posklejane szczątki naczyń i prymitywne kamienne narzę­dzia rolnicze z okresu neolitu oraz dolmen — megalityczny grobo­wiec w Sonsindonie, w prowincji Północny Hwanhe, zbudowany z potężnych pionowo ustawionych płaskich kamieni, na których wspiera się podobny kamień o długości 4,4 m. Niezliczone wykopaliska z epoki brązu: topór w kształcie gwiazdy, fujarka z kości, narzędzia gospodarskie, broń, ozdoby.
Od pierwszego tysiąclecia p.n.e. datują się początki państwa koreańskiego, chociaż legendarne przekazy zahaczają o XXIV wiek p.n.e. Najdawniejsze, niewolnicze państwo Dzoson (którego nazwą oznaczającą „kraj porannej świeżości” posługują się dzisiaj Koreańczycy w odniesieniu do swojej ojczyzny) istniało niewątpliwie od VII wieku p.n.e. na obszarze północno-zachodniej części Półwyspu Koreańskiego oraz w basenie rzeki Liao na terenie Mandżurii. W V wieku p.n.e. pojawiło się też państwo Pujo, następnie Czinguk. Na podstawie znalezionych elementów z brązu zrekonstruowano dwukołowy rydwan, używany prawdopodobnie w dawnym Dzosonie. Wśród archeologicznych skarbów tego okresu są też; oryginal­ny tuk, kindżał w kształcie instrumentu pipha, naczynia, sznury paciorków z agatu, kryształu i szkła. Pozostała także legendarna pieśń autorstwa Re Ok, żony ubogiego przewoźnika:

Nie chodź za rzekę, kochany.
Poszedłeś, uparty
i utonąłeś w rzece.
Jakże będę żyła samotnie?

W II wieku p.n.e. część koreańskiego terytorium opanowała chińska dynastia Hań. W następnym rozpoczęła się epoka Trzech Królestw (Kogurio, Pekdze i Silla), które przetrwały do VII wieku naszej ery, Kogurio okazało się państwem największym i najsilniejszym. Jego założycielem był król Tongmiong. Nad rzeką Amnok (rozgraniczającą dzisiaj Chiny i Koreę) postawiono w 414 roku kamienny pomnik sławiący za pomocą 1802 wyrytych liter potęgę feudalnego króla Kwangetho.

Po zagarnięciu południowego terytorium, władcy Kogurio prze­nieśli w 427 roku stolicę państwa do parusetletniego Phenianu; od u-go też czasu datuje się jej nieskrępowany rozwój. W górach Tesong wzniesiono twierdzę obronną, a w jej sąsiedztwie wspaniały pałac królewski Anhak. W ciągu 42 lat stolica została otoczona zewnętrz­nymi i wewnętrznymi murami o łącznej długości 23 kilometrów. Przecinał je trzykilometrowy kanał, a na zewnątrz wiodło szesnaście bram obronnych. W pobliżu bramy Tedong pozostawiono zrekonstruowany trzynastotonowy dzwon z wyobrażeniem ośmiu wizerunków Buddy i dwoma wijącymi się smokami. W wędrówce trasą, wzdłuż której przebiegały niegdyś mury twierdzy, spotykają przecho­dnia ich pozostałości: bramy Czhilson, Pothon, Czongym, altany Ylmir i Czwesyn, pawilony Czhonniu, Pubek i Riongwan. Na kolumnach tego ostatniego pozostały tabliczki z wierszami XI-wiecznego poety Kim Hwan Wona, zachłyśniętego urodą pheniańskiego krajobrazu:
Pod prastarą twierdzą
szumi woda w lazurze,
na równinę płonącą od zorzy
wypływają górskie szczyty.

Wykopaliska na miejscu pałacu Anhak i twierdzy w górach Tesong świadczą o wysokim kunszcie ówczesnych budowniczych i rzemieślników. W kamiennych pojemnikach przechowały się bud­dyjskie modlitwy zapisane złotym proszkiem na dobrym papierze, który przetrwał próbę czasu, oraz dwa miniaturowe posążki Buddy: srebrny — mężczyzny, złoty — kobiety. Ozdoby i biżuteria z pozłacanego brązu, złote i srebrne kolczugi - trudno dociec, co zachowało się z przeszłości, co zaś jest rekonstrukcją. Przechowuje się w muzeum „mapę położenia ciał niebieskich” ilustrującą rozmieszczenie 1467 gwiazd. Wykonano ją na podobieństwo kamiennej mapy z okresu Kogurio. Jest warsztat tkacki i wzory odzieży barwnej, bogato zdobionej. Są oryginalne instrumenty muzyczne: róg, bambusowa fujarka, bębny. Są pozostałości różnokształtnych dachówek i ozdób dachu z głównego pałacu. Jedna z kamiennych kalenic ma wysokość 2,1 m.

We wsi Mudzin pokłoniłam się przed mogiłą króla Tongmionga, którego szczątki przeniósł założyciel twierdzy znad rzeki Amnok. Przed wysokim czworokątnym wzgórzem  stoją  lekkie ażurowe świątynie, za nim — grobowiec z pozostałościami fresków. Tu także znaleziono garść ozdób ze wzorami kwiatów i świecidełek z korony. Z odkopanych dotychczas około 80 grobowców z okresu Kogurio wydobyto na światło dzienne niezliczone freski, pozwalające od­czytać obyczaje (polowania, popisy cyrkowe) i codzienność życia rodzinnego.

Od połowy VI wieku głównym elementem ilustracyjnym grobo­wców stały się wyobrażenia „strażników” czterech stron świata, strzegących spokoju duszy zmarłego. Ludzie w tym czasie wierzyli w zależność losów od ruchu ciał niebieskich. Podzielili 28 gwiazdo­zbiorów na cztery grupy, każdą z nich uznając odpowiednio za strażników stron świata: błękitny smok (czhonriong) pilnował wscho­du, biały tygrys (pekho) — zachodu, czerwony feniks (czudzak) — południa, a żółw ze żmiją (henmu) — północy.  Wyjątkowo in­teresujące wizerunki strażników pozostały w grobowcach w Kanso. W tzw. Grobowcu Wielkim na pułapie wyobrażone są cztery nimfy (piczhon) lecące na zachód z rozwiniętymi szatami-skrzydłami.
W grobowcu we wsi Tokhyn, gdzie odkryto datę 25 grudnia 408 roku, zachował się między innymi fresk-legenda. Ze wschodu na zachód płynie w dół Droga Mleczna. Lewą stroną idzie mężczyzna, wiodąc za sobą wołu. Z prawej strony kobieta z czarnym psem zalewa się łzami żegnając odchodzącego. Są to dwie gwiazdy — Prządka i Pastuch. Od czasu kiedy pokochały się wbrew woli władcy niebios, mogą spotykać się tylko raz w roku na moście „Odzak”, utworzonym przez sroki i wrony. Zakochani długo oczekiwali na siebie z niecierp­liwością i oto znowu muszą się rozstać. W dniu 7 lipca (siódmego dnia miesiąca księżycowego) pada deszcz — to płaczą żegnające się nieszczęśliwe gwiazdy. Któż to wie, co powstało wcześniej — fresk czy legenda. W Namwonie (w Korei Południowej), gdzie toczy się akcja „Opowieści o Czhun-hiang” z okresu dynastii Li, figuruje rzeczywisty most o tej samej nazwie.

Od drugiej połowy VII wieku do początku X wieku władzę na terytorium koreańskim dzierży państwo Palhe równolegle z Silla. Charakterystyczne dla tego okresu relikty to między innymi ozdobne cegły, pagody i posążki Buddy z Pekdze, dziewięciopiętrowa pagoda ze świątyni Hwanrion i pagoda Sokka z okresu Silla, wspaniała skrzydlata korona, która błyszczy oślepiająco, a przy dotknięciu dzwoni dziesiątkami wisiorków. Z czasów Palhe zachowały się ozdoby z dachu pałacu królewskiego w Sangenrionczhonbu — wyo­brażenie demona i kamienna kalenica o ptasim kształcie, pierwsze naczynie z białej porcelany, pas ze złota i brązu. Wszystko jak nowe. Jest także mnóstwo przekazów o waleczności koreańskiego narodu i bohaterskim odpieraniu najeźdźców chińskich, mongolskich i japońskich.

W roku 918 Wang Gon założył nową dynastię. Przez pięć wieków państwo umacnia się i rozwija jako Korio. Stąd dzisiejsza nazwa kraju używana na świecie — Korea (co znaczy „wysoko jaśniejąca”).

Wraz z upadkiem Kogurio Phenian przestał być stolicą kraju, nie utracił jednak swojego politycznego, ekonomicznego i kulturalnego znaczenia. Królewski pałac Manwolde wzniesiony został w nowym stołecznym mieście, Kesongu. Państwo Korio zasłynęło z wytwarza­nia wspaniałej niebieskiej, zdobionej motywami ze świata roślin i zwierząt, porcelany oraz z rozwoju drukarstwa.
Od zamierzchłych czasów kultura koreańska znajdowała się pod przemożnym wpływem Chin. Toteż przejęła stamtąd również ideo-graficzne pismo. W okresie Trzech Królestw opracowano metodę libu, pozwalającą na zapis słów języka koreańskiego odpowiednio dobranymi hieroglifami. Tak właśnie został zapisany w VIII wieku zbiór poezji hiangga pt.: „Samdemok”, czyli „Utwory trzech poko­leń”.             
Dokumenty głoszą, że pierwsze na świecie metalowe czcionki z miedzi powstały w Korio na przełomie XI i XII wieku. Poprzedziły je czcionki ksylograficzne na płytach z drzewa morwowego, używane w okresie Trzech Królestw. Takimi płytami zostały wydrukowane na papierze buddyjskie kanony.  Znaleziono je w miedziano-złotej szkatułce, kryjącej jakoby prochy świętego szakji-muni, czyli oświe­conego Buddy. Szkatułka zaś została wydobyta z pagody Sokka w pochodzącej z VIII wieku świątyni Pulguk-sa w Kendzu. Od 1011 roku w ciągu siedemdziesięciu lat wydrukowano ponad 6 tysięcy tomów „Tedzangen” — „Wielkiego zbioru świętych buddyjskich pism”. Z  1090 roku pochodzi 5 tysięcy tomów „Sokdzangen” „Zbioru uzupełniającego”. Drewniane tablice zostały spalone przez mongolskich najeźdźców. Oglądałam bardzo do nich podobne płyty ksylograficzne, przechowywane w skarbcu książek Czhangen na terenie kompleksu buddyjskich świątyń Pohen w górach Mio-hiang. Z 86 tysięcy płyt wydrukowano w ciągu szesnastu lat, począwszy od 1236 roku, zbiór pism „Phalmandedzangen”. Dziesią­tki egzemplarzy wyłożone są pod szkłem do oglądania. Reszta ukryta.

Według przekazów pojawiła się w tym samym czasie na wyspie Kanhwa pierwsza książka, wydrukowana metalowymi czcionkami, Był to „Kogymsandzonremun” — ,,Zbiór praw i przepisów po­stępowania w feudalnym państwie Korio”. Dzieło nie zachowało się jednak do naszych czasów. Natomiast w 1972 roku na wystawie „Historia książek” w Paryżu,  zorganizowanej przez UNESCO z okazji Międzynarodowego Roku Książki, sensacje wzbudziła inna koreańska niespodzianka. Zaprezentowano otóż „Czikdzisimgen” — buddyjskie prawidła okresu Korio wydrukowane metalowymi czcionkami w 1377 roku, a więc o wiele lat wcześniej niż uczynił to Gutenberg.

O pomysłowości wojowników Korio zaświadczają ocalałe czy też zrekonstruowane egzemplarze broni: łuk z zapalającą strzałą w kształcie wrzeciona oraz wyrzutnie do kamiennych kuł o nazwach czangunhwathon i czholrendzon.  Czyżby błogosławił wojennemu rzemiosłu piękny Bodhisattwa Awalokiteśwara, którego delikatny wizerunek oraz marmurowy posąg powstały w tym samym czasie. Awalokiteśwara  („Pan  spoglądający  w dół”)  uosabiał  bowiem Współczucie i miłosierdzie do tego stopnia, że z litości dla ludzi pozostał bodhisattwą, czyli tym, który osiągnął doskonaląc się stań taki, że mógł zostać Buddą. Jest więcej takich zachwycających rzeźb. Miniaturowa „rodzina” buddyjskich świątków z brązu — niedawne znalezisko, z Kymgang czy też potężne kamienne postacie wojowników i urzędników miejskich, strzegących podwójnego grobowca w okolicach Kesongu – jednego z królów państwa Korio-Konmina. Obcokrajowcy przybywający na linię demarkacyjną, dzielącą świat wpółczesny, zbyt mało mają czasu na zwiedzenie w okolicach Kesongu tego niezwykłego miejsca, które przypomina kamienne muzeum.
W 1392 roku na tron wstępuje Li Song-gie, który przywraca po ństwu nazwę Dzoson i przenosi stolicę do Seulu. Okres panowania dynastii Li (do 1910 roku) przyniósł ożywiony rozwój nauki, literatury i sztuk plastycznych.

W 1444 roku bardzo niewygodną w zapisie metodę libu zastąpił fonetyczny alfabet koreański hunmin dzongym, używany do dzisiaj, składający się z czterdziestu prostych liter i ligatur. Opracowano go pod nadzorem króla — Se-dzonga. Niemniej do początków wieku XX każdy tekst uznany za dzieło literackie musiał powstać w klasycz­nym języku chińskim wen-jen.

We wstępie do wydanego w Polsce w 1970 roku utworu z klasyki koreańskiej pt.: „Opowieść o Czhun-hiang najwierniejszej z wier­nych” Halina Ogarek-Czoj pisze: „Literatura koreańska przejęła z Chin nie tylko pismo. Cały zespół pojęć filozoficzno-moralnych, związanych tak z wierzeniami buddyjskimi jak i przede wszystkim z konfucjanizmem, wszedł w zakres literackiego słownictwa Korei, realia z historii i geografii Chin, najpopularniejsze tematy literatury chińskiej, specyficzne chińskie określenia literackie, metafory, aluzje itp., wszystko to stało się integralną częścią literatury koreańskiej. Nic w tym dziwnego, skoro młodzież koreańska — synowie jangbanów, czyli szlachciców — uczyła się czytać i pisać na dziełach chińskich klasyków, a w zakres egzaminów państwowych, które były pierwszym szczeblem na drodze do kariery urzędniczej, wchodziła przede wszystkim znajomość wszystkich ksiąg kanonu konfucjańskiego i dzieł klasycznej poezji chińskiej”.

Od XV wieku następuje rozwój nauk astronomicznych i meteoro­logii. Zachował się w muzeum historycznym pierwszy deszczomierz z 1441 roku, który według źródeł koreańskich powstał o ponad 200 lat wcześniej niż podobne dzieło Benedetto Castrelliego.

Wiek XVII rozpoczął długotrwałą „burzę mózgów” w środowiskach myślicieli — zwolenników tzw. szkoły silhakpha. Postępowi filozofowie, uczeni i pisarze zwrócili się przeciwko feudalnemu systemowi społecznemu, domagając się zreformowania gospodarki, polityki wewnętrznej i zagranicznej nastawionej na izolacjonizm oraz likwidacji poniżającego podziału stanowego. Najbardziej znanymi myślicielami tych czasów byli między innymi Liu Hiong-won, Dzong Jak-jong i  nowelista Pak Dzi-won.

Przemiany społeczne znalazły także swój wyraz w sztukach plastycznych. Obok tradycyjnych, korzystających z wzorów chińs­kich, rysowanych tuszem na papierze lub jedwabiu obrazów, takich jak XVII-wieczne „Łowienie smoka” czy autoportret Jun Tu So, rozwijało się realistyczne malarstwo rodzajowe, powstawały pejzaże pokazujące przeobrażanie przyrody: „Walka” Kim Hong-do, „Pory roku” ilustrujące kontrast życia pana i sług, „Pastuch” Kim Tu Riana i wiele innych.
Wśród unikalnych pozostałości świadczących o wysokim pozio­mie rozwoju nauki, kultury i sztuki użytkowej Dzosonu pod panowaniem dynastii Li są XV-wieczne igły do akupunktury, zegar słoneczny z 1434 roku oraz makieta zegara wodnego z 1438 roku z pawilonu Hymgen w pałacu królewskim. Zegar jest potężnym mechanizmem z atrapą złotych gór pośrodku oznaczających ziemię i obracającym się wokół nich słońcem na pręcie. Co dwie godziny z umieszczonych na obwodzie poziomej tarczy kolejnych kwiatów lotosu wynurzają się dziewczyny, a przed nimi zwierzęta symbolizujące określoną porę. Są też „strażnicy” oraz kukły wybijające godziny: nocą uderzają w bęben, w ciągu dnia — w gong.

Kim En Bon, piękna przewodniczka z muzeum ubrana w tradycyjne czogori i thonczimę, ożywiła dla mnie XV-wieczne instrumenty muzyczne — phendzon i phengen, wydobywając z nich dawne koreańskie melodie. Na drewnianej ramie phendzon ozdobionej rzędem złotych feniksów wiszą po dwa rzędy dzwonków. W phengen zamiast nich są różnej wielkości płytki marmurowe. Wśród naczyń, ozdób i mebli jest skrzynia z perłową inkrustacją l O symboli przyrody oraz druga, którą zdobi 140 barwnych ilustracji inkrustowanych rogiem. Zachowała się też zawierająca 1763 tomy kronika dziejów dynastii Li.

Waleczność Koreańczyków przypominają zmyślnie skonstruo­wane urządzenia wojenne: dwukołowy wóz z połowy XV wieku, z którego wyrzucano jednocześnie sto zapalających strzał proto­typ „katiuszy” oraz armaty czarno i pierwszy na świecie pancerny okręt-żółw kobukson, użyty podczas wojny w końcu XVI wieku. Tzw. imdzińska wojna z Japończykami rozpoczęła się w 1592 roku. Dobrze uzbrojona dwustu tysięczna armia najeźdźców poprowadzo­na przez Toyotomi Hideyoshi spotkała zdecydowany odpór na lądzie i morzu ze strony wojsk pod dowództwem Li Sun-sina. Wtedy właśnie użyto do walki okręty kobukson, odnosząc zwycięstwo. Do historii przeszło też bohaterstwo uczestników pospolitego ruszenia, któremu przewodzili waleczni dowódcy, wśród nich buddyjski mnich Sosan Desa ze świątyni w górach Miohiang. Li Sun-sin, pod­trzymujący bojowego ducha Narodu jeszcze w wielu potyczkach morskich, zginął w ostatniej zwycięskiej walce w 1598 roku.
Spustoszenia Dzosonu, rozpoczętego przez Japończyków, dopeł­niły najazdy Mandżurów (1627 i 1636), których zwierzchnictwo musiał uznać osłabiony kraj, wstrząsany wewnętrznymi konfliktami i powstaniami chłopstwa przeciw szlachcie (jangbanom). Coraz trudniej było odpierać napaści wrogów od strony morza. Zagrożone państwo z rządzącą pozornie a pogrążoną w głębokim kryzysie dynastią Li postanowił uratować regent Tewongun. Zamierzał osiągnąć swój cel poprzez umocnienie obronności, ekonomiki i króle­wskiej władzy oraz bezwzględną izolację od zagranicy. Przeciwko niemu wystąpiła bratowa, królowa Min, która w rezultacie swoich działań doprowadziła do utraty suwerenności kraju i dalszego pogorszenia życia społeczeństwa.

W 1866 roku na wody Tedong-gang wpłynął piracki okręt amerykański „Generał Sherman”, którego załoga plądrowała przy­brzeżne wsie zabijając ludzi oraz grabiąc ryż i złoto. Obrazy w muzeach pokazują bohaterską walkę żołnierzy i mieszkańców Phenianu, którzy pod dowództwem Kim Yn U — pradziada Kim Ir Sena, zatopili okręt posyłając w jego kierunku flotyllę czółen z płonącym drewnem. Wielokrotnie jeszcze Koreańczycy musieli odpierać atakujące z wody wrogie jednostki. W 1871 roku na kamiennym obelisku czhokhwa wyryte zostały chińskimi hieroglifami wersety ku pamięci potomnym: „Nie walczyć z napadającymi na nas zachodnimi barbarzyńcami oznacza pójść na kompromis, a zabiegać o pokój z nimi jest równoznaczne ze sprzedaniem ojczyzny”.

Bohaterskie karty w dziejach walk narodowowyzwoleńczych zapisali uczestnicy: przewrotu w 1884 roku, który dał początek pierwszej rewolucji burżuazyjnej; wojskowego buntu przeciw królo­wej Min w 1882 roku i chłopskiej wojny w 12 lat później.

W pierwszych latach XX wieku wzmogły się walki tzw. armii sprawiedliwości ybion przeciwko Japończykom. W marcu 1908 roku młodzi koreańscy patrioci — Czon Men Un i Czan In Hwan wydali wyrok na dyplomatę Stephensona, radcę feudalnego rządu koreań­skiego, który oddawał usługi Japończykom. W październiku następ­nego roku na dworcu kolejowym w chińskim mieście Harbin patriota An Dzun Gyn zastrzelił Ito Hirobumi, byłego premiera Japonii, głównego inspektora Korei. W tym czasie inteligencja rozwinęła aktywny patriotyczny ruch kulturalno-oświatowy.

W 1910 roku rozpoczęła się okupacja Korei przez Japonię. Komentując ten fakt Marian Podkowiński przytacza na łamach „Rzeczypospolitej” z 1986 roku wypowiedź obecnego ministra kultury Japonii, Masayuki Fujio, który w miesięczniku „Bungei Shunju”, nieodpowiedzialnie twierdzi, że „... aneksja Korei w 1910 roku jest po części winą samych Koreańczyków... A mianowicie — powiada minister Fujio — wcielenie Korei do japońskiego państwa nastąpiło... na mocy formalnego układu między tymi dwoma krajami”. Swe kontrowersyjne Uwagi, wykazujące próbkę japońskiego rewizjonizmu terytorialnego i historycznego Fujio oparł na porozumieniu między japońskim mężem stanu Ito i ówczesnym cesarzem z dynastii Yi (Li). W rzeczywistości jednak układ ten uważany jest przez historyków i polityków jako pogwałcenie suwe­renności Korei, skutkiem czego nastąpiła japońska kolonizacja Korei.
Były minister wojny Japonii, Terauti, mianowany generał-gubernatorem przekształcił Koreę w więzienie i ustanowił reżim pod hasłem: „Koreańczycy muszą podporządkować się prawom Japonii albo umrą”.

 l marca 1919 roku wybuchło narodowe powstanie, które z Phe-nianu i Seulu przeniosło się na cały kraj. Zryw dwóch milionów Koreańczyków zakończył się jednak klęską, a Japończycy rozprawili się krwawo z jego uczestnikami.

Z antyjapońską rewolucyjną walką związane jest imię Kim Ir Sena, wodza-bohatera, wodza-legendy oraz imiona jego rodziny. Za koreańskimi publikacjami z ostatnich lat podaję, że stanął on na czele walki w sytuacji, kiedy ruch narodowościowy zamarł, ruch komunis­tyczny w swoim początkowym okresie przeżywał chaos, a naród z niecierpliwością oczekiwał na pojawienie się wybitnego przywódcy, który porwałby za sobą masy.

Kim Ir Sen, którego pierwsze imię brzmiało Son Dzu, urodził się 15 kwietnia 1912 roku w rodzinie biednego chłopa, w Mangende (niegdyś wieś Namri w gminie Kophen pod Phenianem). Wszyscy członkowie jego rodziny byli patriotami, a rodzice bojownikami antyjapońskimi. Ojciec, Kim Hiong Dzik, spełnił pionierską rolę podczas przeradzania się ruchu narodowościowego w komunistycz­ny. Jego młodszy brat, Kim Hiong Gwon stał się towarzyszem walki swojego bratanka. Matka Kim Ir Sena — Kan Ban Sok, także była komunistką i działaczką polityczną, inicjatorką utworzenia organi­zacji kobiecej, współtowarzyszką swego męża i wzorową matką, która od dzieciństwa wychowywała syna na patriotę i rewolucjonistę. Zmarłą w 1932 roku, mając 40 lat.

Współczesne społeczeństwo przyznało Kan Ban Sok tytuł „matki Korei”, śpiewa o niej pieśni, stawia muzea i pomniki, maluje obrazy z jej życia. Grupa pisarzy „15 kwietnia” wydała powieść biograficz­ną. Kim Hiong Dzik, podobne honorowany, został patronem pheniańskiego Instytutu Pedagogicznego. Mangende, co oznacza „dziesięć tysięcy pejzaży”, nazywane dzisiaj „kolebką rewolucji koreańskiej” jest miejscem nieustających pielgrzymek wszystkich pokoleń i pierwszym ogniwem podczas zwiedzania Phenianu przez obcokrajowców.
Obejście domu rodzinnego Kim Ir Sena zostało pieczołowicie odrestaurowane i odświeżone, sagany używane przez Kan Ban Sok otoczono na podwórzu estetycznym białym płotkiem, a wokół domu wyrosła bujna roślinność. W sąsiedztwie zostało wybudowane mu­zeum, gdzie zwiedzający mogą dokładnie zapoznać się z rewolucyjną działalnością całej rodziny. W pobliżu zielenią się młode drzewka, opatrzone jednakowymi marmurowymi tabliczkami. Najnowsza z nich głosi, że oto w tym miejscu osobiście posadził drzewko I sekretarz KC PZPR — Wojciech Jaruzelski. Tysiące makiet Mangende znajduje się w żłobkach, przedszkolach, szkołach i za­kładach pracy, gdzie wszyscy obywatele niezależnie od wieku mają na wyciągnięcie ręki „kolebkę rewolucji”.

Kim Ir Sen w wieku czternastu lat rozpoczął naukę w dwuletniej szkole wojskowo-politycznej „Hwasonyjsuk” w Mandżurii, gdzie wyemigrowała jego rodzina. W październiku tego roku utworzył komunistyczną organizację — Antyimperialistyczny Związek Mło­dzieży. Po przeniesieniu się do średniej szkoły w Girinie (Chiny) rozwinął tam działalność rewolucyjną na wielką skalę. W 1930 roku powstała pierwsza organizacja partyjna złożona z młodych komunis­tów. Wkrótce sieć organizacji i komitetów objęła znaczną część Korei. Koreańskie publikacje podają, że w czerwcu i 930 roku Kim Ir Sen przedstawił na zebraniu Antyimperialistycznego Związku Mło­dzieży koncepcję idei dżucze, która była rezultatem jego walki z poglądami frakcjonistów i dogmatyków. Idee dżucze według samego Kim Ir Sena oznaczają, że gospodarzem i siłą napędową rewolucji i budownictwa są masy ludowe, to znaczy, że każdy sam jest panem swego losu, że w każdym tkwi siła rozstrzygająca o jego losie. Rozwijając te idee oraz zaszczepiając je młodej generacji komunistów i masom ludowym Kim Ir Sen opracowywał nową linię, strategię i taktykę koreańskiej rewolucji. Jej założeniem i celem stało się urzeczywistnienie antyimperialistycznej i antyfeudalnej rewolucji demokratycznej, zbudowanie socjalistycznego i komunistycznego społeczeństwa (następnie zaś... urzeczywistnienie rewolucji świato­wej).

W odpowiedzi na krwawe represje japońskich okupantów, Kim Ir Sen utworzył w 1932 roku antyjapońską ludową armię partyzan­cką, której oddziały założyły swoje bazy wzdłuż rzeki Tuman na północy Korei. Asekurując się przed wrogiem, uświadomił ideowo i politycznie mieszkańców okolicznych rejonów, a punkty oporu wyposażył w dostarczoną przez armię radziecką broń i przekształcił w twierdze. Zwycięskie potyczki z uzbrojonymi po zęby Japończykami, zwłaszcza wielodniowa bitwa na przełomie lat 1933 -1934 rozsławiły bohaterstwo partyzantów i rozbudziły w narodzie nadzieje na wyzwolenie. W maju 1936 roku powstała Liga Odrodzenia Ojczyzny, na czele której stanął Kim Ir Sen. Dziesięciopunktowy program odzwierciedlał dążenia i interesy koreańskiego narodu, toteż w Lidze skupiły się tysiące reprezentantów wszystkich warstw społecznych.
Centrum oporu stała się wkrótce sieć tajnych obozów partyzanckich w górach Pektu i sieć podziemnych organizacji rewolucyjnych. (Święta Góra Pektu mówi się w Korei. Tu właśnie 16 lutego 1941 roku urodził się Kim Dzong II — syn Kim Ir Sena i jego żony, rewolucjonistki Kim Dzong Suk). Z odpowiednio wyposażonego bastionu Kim  Ir Sen kierował działaniami Koreańskiej Armii Ludowo-Rewolucyjnej. Zaczęto wydawać własną prasę: „Samilwolgan” — organ Ligi Odrodzenia Ojczyzny, „Sogwan” („Zorza”) — organ armii oraz jej dziennik „Czonsori” („Głos Dzwonu”). W tym czasie (1937 r.) Kim Ir Sen napisał utwory literackie „Morze krwi” i „Los agenta”.    
         
Wielkim zwycięstwem zakończył się szturm żołnierzy koreańs­kich na graniczne kordony japońskie i bitwa o Poczhonbo oraz bitwa w rejonie musańskim w 1939 roku.

Podczas II wojny światowej naród aktywnie uczestniczył w przy­gotowaniach do powstania przeciw Japonii. 9 sierpnia 1945 roku oddziały koreańskie wraz z formacjami 25 Armii Czerwonej przer­wały linię obrony japońskiej Armii Kwantuńskiej. Klęska Japonii w wojnie przyniosła Korei wolność. 15 sierpnia Kim Ir Sen jako dowódca naczelny Koreańskiej Armii Ludowo-Rewolucyjnej po­wrócił u boku wojsk radzieckich na rodzinną ziemię. Ten dzień
;   obchodzony jest w KRL-D jako Dzień Zwycięstwa.

*

—  Dzisiaj jedziemy do muzeum w Sinczhonie — mówi mój przewodnik.  Wyobrażam sobie, że zobaczę interesujące zbiory etnograficzne. W prostej linii do Sinczhonu jest około 80 kilometrów. Podróż trwa jednak ponad półtorej godziny. Na drodze panuje większy niż w mieście ruch. W obie strony jadą ciężarówki wyładowa­ne tobołkami i ludźmi; mijamy samochody z wojskiem, traktory z przyczepami pełnymi ryżowych snopów. Zaczął się drugi zbiór ryżu.

Długie, parterowe domki odgrodzone są od drogi wysokimi murkami. Właściwie nie od drogi, a od „złych mocy”, które w dawnych czasach lubiły nawiedzać dalekowschodnie obejścia.

Samochód przejeżdża ulicami Hwandzu i mostem nad rzeką o tej samej nazwie. Stąd niedaleko do Sariwonu — centrum administ­racyjnego prowincji zwanej Północny Hwanhe. Korea Północna składa się z dziewięciu prowincji i czterech miast wydzielonych: Phenianu, Kesongu, Czhongdzinu i Hamhyngu. Na ulicach Sariwo­nu ludzi specjalnie nie widać, są to bowiem godziny pracy. Chod­nikiem maszeruje dziarsko długi dwuszereg uczniów. Kilkanaście kilometrów za miastem wjeżdżamy na teren prowincji Południowy Hwanhe i skręcamy na zachód. Jeszcze przed dotarciem do Sincz­honu dowiaduję się jakie zbiory zgromadzono w tutejszym muzeum.
Miasteczko jest niewielkie, schludne. To siedziba powiatu. Tutaj, podobnie jak w innych miejscowościach, rzuca się w oczy ruch na budowach: trwają właśnie prace przy wznoszeniu kilkupiętrowych budynków mieszkalnych z szarych, cementowych cegieł. Mam jeszcze w pamięci przestronne, lekko i z rozmachem nakreślone ulice nowoczesnego Phenianu — budynki wyrastają tam dosłownie z dnia na dzień, a ich wygląd zaświadcza o światowości stolicy, luzie architektonicznym i dużym poczuciu estetyki wykonawców. Mijamy wysoki cokół, obstawiony rusztowaniami z powiązanych żerdzi. Być może stanie na nim pomnik. Stąd serpentyną pnącą się pod górę podjeżdżamy do piętrowego budynku otoczonego parkiem. Do roku 1950 mieściła się tu siedziba powiatowego komitetu partii. Dzisiaj za przysłoniętymi oknami znajduje się muzeum amerykańskich zbro­dni.
To miasto do dzisiaj pamięta tragiczne dni sprzed trzydziestu kilku lat. Dokumenty, fotografie, eksponaty i groby nie pozwalają zapom­nieć. We wrześniu 1945 roku, ledwie przepędzono kolonizatorów japońskich, wojska amerykańskie wkroczyły na teren Korei Połu­dniowej, co stało się początkiem okupacji tej części półwyspu przez Stany Zjednoczone. Kraj został podzielony u progu wolności. 10 października w Phenianie odbył się zjazd partii, na którym Kim Ir Sen powołał Centralny Komitet Organizacyjny Komunistycznej Partii Pracy Korei. 5 marca 1946 roku wydał dekret o reformie rolnej, która została przeprowadzona w ciągu dwudziestu dni. W sierpniu ukazał się dekret o nacjonalizacji przemysłu i naród koreański przystąpił do jego rozbudowy; w dziedzictwie po japońskich okupan­tach przejęto przemysł w stanie szczątkowym. 8 lutego 1948 roku z dotychczasowych sił zbrojnych została utworzona Koreańska Armia Ludowa, co było koniecznością wobec nasilających się na południu prowokacyjnych działań marionetkowej armii południowokoreańskiej, uzbrojonej i sterowanej przez USA.

Amerykanie weszli do Korei Południowej wskutek machinacji politycznych, jakie udało się im przeprowadzić podczas sesji Or­ganizacji Narodów Zjednoczonych. Zmontowali ONZ-owską komisję do spraw Korei, inscenizując poci jej obserwacją „wybory” marionetkowego rządu z Li Syng Manem na czele. Po rozpędzeniu ludowych komitetów wprowadzili wojenną, represyjną administra­cję. Do końca grudnia 1949 roku w Korei Południowej zamordowali 149 tysięcy obywateli. Do tego też czasu zgromadzili uzbrojenie i sprzęt wojskowy wartości 190 milionów dolarów.
9 września 1948 roku została utworzona Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna z premierem Kim Ir Senem na czele. Ten rok przyniósł światu początek głębokiego kryzysu, który znacznie pogorszył polityczno-ekonomiczne położenie Stanów Zjednoczo­nych. Znalazł on ujście w wojnie koreańskiej. Plan napaści na Koreę Północną przygotowany został w 1949 roku. Jednocześnie Ameryka­nie zachęcali południowokoreańskie władze do prowokacyjnych działań wobec Północy na linii 38 równoleżnika. 25 czerwca 1950 roku południowokoreańskie wojska napadły znienacka na Północ. Na wezwanie Kim Ir Sena cały naród i siły zbrojne Korei Północnej stanęły gotowe do walki. Trzeciego dnia wojny formacje Koreańskiej Armii Ludowej weszły do Seulu. USA wezwały na pomoc wojska satelitarne, które pod wodzą Douglasa Mac Arthura przystąpiły do wojny pod flagą ONZ. Mimo to, po zwycięskich bitwach o Tedzon i zapędzeniu wrogów do Pusanu na południowym krańcu półwyspu, Koreańska Armia Ludowa uzbrojona przez ZSRR w ciągu półtora miesiąca oswobodziła 90 procent terytorium kraju.

W połowie września USA rzuciły do walki zmasowane siły na lądzie, morzu i w powietrzu. Pod wodzą Kim Ir Sena wojska Armii Ludowej wsparte wielotysięczną ochotniczą armią chińską zadały wrogom tyle strat, że zawiodły wszystkie plany Stanów Zjed­noczonych, zgodnie ż którymi ich formacje miały zająć do Bożego Narodzenia 1950 roku całą Koreę. Tak więc wrześniowa operacja desantowa USA Inczhon-Seul, znana jako „Sikomite”, w konsek­wencji zakończyła się klęską.

W lipcu następnego roku front zatrzymał się na linii 38 równoleż­nika. Latem 1951 roku rozpoczęły się wstępne rozmowy o rozejmie, które w sierpniu zostały jednostronnie przerwane przez Ameryka­nów. Ale ich „ofensywa letnio-jesienna” została również odparta. Do historii wojny przeszła wielka bitwa o wzgórze 1211, gdzie codziennie wróg zrzucał do 40 tysięcy pocisków j bomb. Trzyletnia wojna zakończyła się zwycięstwem Korei Północnej i podpisaniem 27 lipca 1953 roku porozumienia o rozejmie. Ówczesny dowódca „wojsk ONZ-owskich” Mark W. Clark w książce pt. „Od Dunaju do Amnoku” napisał po latach: „miałem jedynie wątpliwy zaszczyt okazać się pierwszym amerykańskim dowódcą, który podpisał rozejm w przegranej wojnie”.
W Korei Północnej wojska amerykańskie pozostawiły spopielała ziemię, ruiny i zgliszcza, ofiary napalmu i broni bakteriologicznej oraz setki tysięcy grobów. W prowincji Hwanhe Amerykanie zgładzi­li ponad 120 tysięcy mieszkańców, a w powiecie Sinczhon wymor­dowali 25 procent ludności — ponad 35 tysięcy osób.

Po upływie wielu lat nic nie straciły na aktualności refleksje jednego z bohaterów książki dla młodzieży Moniki Warneńskiej pt. „Karolinka z Diamentowych Gór”: „W Korei wojna wychodzi naprzeciw przybyszom... wylania się z ludzkich losów, ze wspomnień, z książek. Niepodobna przed nią uciec”.

Zbiory muzealne to wstrząsający dokument zbrodni. Przypomi­nają także pierwsze próby ingerencji amerykańskich; tutaj przecho­wywany jest łańcuch i kotwica z „Generała Shermana”, książeczki do nabożeństwa w języku koreańskim oraz różańce z czasów, kiedy amerykańscy misjonarze pod pretekstem nawracania na katolicyzm uprawiali działalność szpiegowską; świadczą o tym urządzenia nasłuchowe, znalezione w podziemiach kościoła w prowincji Kan-won. 17 października 1950 roku (stojąc przed fotografiami uświada­miam sobie, że właśnie dzisiaj jest 17 października) Amerykanie zajęli Sinczhon, skrupulatnie wypełniając polecenie komendanta Harrisona: wszystko co żywe — obrócić w popiół. W koreańsko-rosyjskojęzycznym prospekcie z muzeum barbarzyńskie metody okupan­tów przyrównuje się do zbrodni hitlerowskich w Oświęcimiu.

Czu Dzun Ir— robotnik z oczyszczalni ryżu — został przywiąza­ny do dwukołowych wozów i rozerwany. Przewodniczącej związku kobiet w fabryce tytoniu — Pak Jon Gio — oprawcy wyrywali nożem paznokcie, wycięli piersi i oczy. Przesłuchując Kim Czhi Son na jej oczach zakopali żywcem pięcioletnią córkę. Dom wypoczynkowy dla robotników w Onczhonie zamienili na dom rozrywki. Tutaj ściągnęli koreańskie kobiety, zgwałcili je, po czym zepchnęli do pobliskiej sadzawki i rozerwali granatami. Kilkunastoletni Lim Hen Sam, przewodniczący pionierskiej organizacji szkolnej w Samczhonie, został zamęczony w nieczynnym szybie kopalni. Z Dzon Dzong Hana zdarto nożem skórę. Di Ryong Dziu została spalona żywcem. W jeziorze Sowong utopiono ponad tysiąc kobiet. Dwa tysiące dorosłych i dzieci, którzy przechodzili przez most od strony góry Kuol zastrzelono lub poderżnięto im gardła. Wsie Unpom, Riong-dang, Soktan, Mangu zostały zamienione w wielkie cmentarzyska.

Schodzę do przedwojennego schronu, mieszczącego się pod budynkiem powiatowego komitetu partii. Okopcone ściany oświetla nikła żarówka: tutaj Amerykanie oblali benzyną i spalili ponad 900 osób.

Wjeżdżamy na wzniesienie za miastem, gdzie porastają murawą dwa okrągłe stożki mogił. Jeden kryje zwęglone szczątki 400 kobiet, drugi — ich 102 dzieci, które napojono benzyną i spalono w poblis­kich magazynach 7 grudnia 1950 roku. W obydwu zachowanych budynkach kontrastują z osmalonymi ścianami kolorowe ogromne obrazy, przedstawiające barbarzyństwo okupantów. Usiłując zatrzeć ślady zbrodni Amerykanie zrzucili bomby na magazyny. W jednym z nich do dzisiaj zieje ogromna wyrwa, przez którą włażą za nami paroletnie sinczhońskie dzieciaki.
W marcu 1952 roku w Sinczhonie dokonały wizji lokalnej lustracyjne grupy Międzynarodowego Stowarzyszenia Prawników-Demokratów i Światowej Federacji Demokratycznej Kobiet. Wkrótce poszły w świat szczegółowe raporty o zbrodniczej działalno­ści amerykańskich żołnierzy wobec cywilnej ludności Korei.

Przedstawiciel sinczhońskich władz powiatowych przyjmuje mnie herbatą. — Nasz naród nie chce wojny — mówi. — Ale też i nie boi się jej. Imperialiści amerykańscy nadal stoją na linii demarkacyjnej. Jeżeli rozpoczną nową wojnę, odpowiemy jeszcze bardziej zdecydo­wanie.
Dotychczas jadłam posiłki oddzielnie. Dzisiaj zasiadamy do obiadu razem, także kierowca ,,mojego" mercedesa. Restauracja znajduje się tuż obok muzeum. Usiłuję zapamiętać koreańskie nazwy potraw: rozdrobniona kiszona kapusta — kimczhi, sałatka z kiełków sojowych — khon namul, smażone kawałeczki wieprzowiny — tedzi kogi bokum, ryż —pap. Nie mogę zapomnieć koszmarnych obrazów. Ryż staje mi kością w gardle...

W pheniańskiej dzielnicy Joun znajduje się muzeum zwycięstwa w ojczyźnianej wojnie wyzwoleńczej. W osiemdziesięciu salach zgromadzono tysiące eksponatów, które przypominają rolę naczel­nego wodza Armii Ludowej, poszczególne operacje i najważniejsze walki, uczestników trzyletnich krwawych zmagań. Wszyscy pracow­nicy muzeum to bohaterowie tej wojny. Kim Sen Dzin, którego mundur zdobi wiele odznaczeń, daje się namówić na chwilę wspom­nień: — Podczas boju zasłoniłem strzelnicę wroga własnym ciałem. Jedna z kuł przebiła mi pierś. Myślałem, że umieram, lecz za wielkiego wodza, ojczyznę i prawdę oddałbym swoją młodość i życie.

W Galerii Sztuki nad rzeką Tedong wśród rzeźb bohaterskich żołnierzy z łatwością rozpoznałam później rysy Kim Sen Dzina.

W muzeum zbudowano także panoramę z obrotową podłogą. W ciągu piętnastominutowego seansu razem z tłumem zwiedzają­cych, młodziutkich żołnierzy, uczestniczę w poszczególnych etapach bitwy o Tedzon. Panorama jest imponująca. Czterdzieści osób namalowało w ciągu czterech miesięcy dwadzieścia tysięcy postaci w scenach batalistycznych. Wysokość obrazu wynosi 15 metrów, obwód zaś 32 metry. Odległość od galerii obserwacyjnej — 13 metrów.
Heroiczne zmagania narodu koreańskiego i jego sojuszników w walce o niepodległość i samostanowienie znalazły także swój wyraz w monumentalnych pomnikach. Na wzgórzu Czudzak, w pheniańskich górach Tesong znajduje się cmentarz rewolucjonistów. Od wspaniałej bramy, stylizowanej według dawnych tradycji architek­tonicznych, ponad trzysta szerokich na 40 metrów stopni prowadzi do zespołu rzeźb figuralnych, a następnie do uporządkowanych szeregów mogił, nad którymi bieleją postumenty z pozłacanymi popiersiami z brązu. Wśród najbardziej zasłużonych, w centralnym miejscu, przed potężnym rozwiniętym sztandarem z czerwonego kamienia, stoi popiersie żony Kim Ir Sena, rewolucjonistki.

— Kim Dzong Suk dongdzi — szepcze z szacunkiem mały pionier, który przesuwa się w gęstym tłumie zwiedzających. Wszyscy — ko­biety i mężczyźni mają wpięte w klapy ubrań i w bluzki znaczki z wizerunkiem wielkiego wodza. Jest ich kilka rodzajów. Niegdyś były przyporządkowane określonym grupom pracowniczym. Teraz te różnice zatarły się. Nikt swojego znaczka nie pozbywa się, bo nosić go jest zaszczytem. Nikt też nie dałby się namówić na oddanie go czy zdobycie drugiego dla cudzoziemca. Sama zabiegałam o to usilnie i bezskutecznie.

W parku na górze Heban wznosi się pomnik ku czci poległych żołnierzy Armii Ludowej. Ale są też pomniki, które upamiętniają pomoc sojuszników.

W zachodniej części Phenianu, u południowego podnóża góry Moranbong, w sierpniu 1946 roku został postawiony pomnik ku czci żołnierzy radzieckich poległych w walce z Japończykami. W sierpniu 1985 roku pomnik zrekonstruowano. Tekst na płycie pod obeliskiem głosi: „Wielki naród radziecki rozgromił japońskich imperialistów i oswobodził naród koreański. Poprzez krew żołnierzy radzieckich przelaną podczas wyzwalania Korei jeszcze bardziej umocniły się więzy przyjaźni między narodami koreańskim i radzieckim”.
Od północnej strony Moranbongu w pobliżu placu Łuku Tryum­falnego postawiono w październiku 1959 roku „Uyjthap” — „monu­ment przyjaźni”, przypominający udział w wojnie wyzwoleńczej i powojenną pomoc chińskich ochotników przy odbudowie i roz­budowie Korei.

W ciągu trzech lat wojny Amerykanie zrzucili na każdy kilometr kwadratowy Korei Północnej po osiemnaście bomb, zamieniając miasta i wsie w jedno pogorzelisko. Na sam Phenian w czasie 1431 nalotów spadło około czterysta trzydzieści tysięcy bomb i pocisków, czyli po jednej na każdego mieszkańca miasta. Ludzie w całym kraju pozbawieni byli dobytku i dachu nad igłową. Zrujnowany był dopiero co rozwijający się przemysł, rolnictwo i cała gospodarka narodowa. Jednak Korea odrodziła się z popiołów, chociaż Amerykanie obiecy­wali, że nie podniesie się przez sto lat. Kim Ir Sen wychodząc z założenia, że istnieje naród, terytorium, partia i władza wezwał wszystkich obywateli do odbudowy. Kilka lat wystarczyło, żeby wytężona praca narodu przy wymiernej pomocy materialnej państw socjalistycznych, w tym również Polski, przyniosła rezultaty. W ciągu powojennej trzylatki rozbudowany został przemysł ciężki, w rolnict­wie przekroczono poziom przedwojennej produkcji zbóż. W okresie pięciu lat gospodarka rolna przeszła całkowicie na system spółdziel­czy. Naród socjalistycznej Korei wszedł na drogę intensywnego rozwoju, z bezgranicznym zaufaniem podporządkowując się twar­dym społecznym rygorom, narzuconym przez prezydenta Kim Ir Sena. Takim językiem mówi się tutaj o osiągnięciach.
Każda trasa spaceru po imponująco odbudowanym i rozbudo­wanym Phenianie niewątpliwie wyprowadzi przybysza w miejsca kultu wielkiego wodza. Poprosiłam pewnego dnia Pak Won Sena o wytłumaczenie tego fenomenu, który jest zupełnie niezrozumiały dla współczesnego Polaka.

— Przez całe wieki nasz lud oczekiwał na przywódcę — wykładał mi Pak. — Dopiero wielki wódz Kim Ir Sen wyzwolił kraj i zrobił dla niego tak wiele, jak nikt dotąd. Kiedyś odwiedził Koreę pewien Niemiec. Gdziekolwiek przebywał, wszędzie podkreślano, że wszyst­kie nasze osiągnięcia to rezultat mądrego kierownictwa Kim Ir Sena. Bardzo tym poirytowany Niemiec postawił pykanie: Jak to możliwe, żeby jeden człowiek tyle zdziałał? Wtedy ja go spytałem, czym wykonuje swoją robotę. Odpowiedział, że rękami. — Tylko rękami, głową nie? — pytam. — Tak, rękami. Więc mówię mu: — Jeżeli tak, to ta głowa jest do odcięcia, bo zbędna. Wtedy on stwierdził, że jednak bez głowy ręce nie mogą pracować. Ja mu na to od­powiedziałem w ten sposób: Tak, jak bez głowy nie pracują ręce, tak bez wodza naród nie może prowadzić socjalistycznej rewolucji. On zawsze był i jest wśród mas ludowych i wsłuchując się w głos narodu ustala plany polityczno-gospodarczego rozwoju kraju. Dla niego nie ma bezdroży — zawsze dotrze do ludzi. Dlatego naród kocha go i szanuje. Dlatego z Wielką czcią nazywamy go wielkim wodzem i przywódcą, słońcem naszego narodu. Dlatego wszędzie znajdują się jego podobizny, a wskazówki i dyrektywy są dla nas prawem, bo wszystkie służą poprawie życia mas ludowych. Podczas uroczystości społeczeństwo wita go ze łzami i okrzykami radości, a kiedy pokazują go w telewizji, ludzie z niepokojem patrzą na jego siwe włosy.
W 1984 roku syn Kim Ir Sena — sekretarz KC Partii Pracy Korei i członek Prezydium Biura Politycznego — obwołany został suk­cesorem. O uzasadnienie tej decyzji także proszę Pak Won Sena.
— Masy narodowe — usłyszałam — tworzą historię i rozwijają ją, ale kierownictwo i wskazówki pochodzą od wielkiego wodza. Nasz naród jest świadom od dawna, że bez wodza nie osiągnie żadnych sukcesów, więc już wcześniej uznał drogiego przywódcę Kim Dzong Ila za spadkobiercę. Komunizm nie jest przecież sprawą jednego pokolenia, a ludzkie życie nie jest wieczne — podsumował swój wykład Pak.

Życie i działalność Kim Ir Sena stanowią główny temat twórczoś­ci rzeźbiarzy, malarzy, literatów, reżyserów i kompozytorów, W wes­tybulach wszystkich obiektów użyteczności publicznej znajdują się małe posągi lub freski pokazujące wodza w otoczeniu rozpromienio­nego narodu lub też przygarniającego w swoje objęcia szczęśliwe dzieci. Wzdłuż autostrad i szos przyciągają wzrok ogromne wielobar­wne obrazy ilustrujące jego codzienną troskę o ludzi i najdrobniejsze sprawy kraju. Taką samą wymowę mają wszystkie granitowe i mar­murowe tablice, na których wygrawerowane czerwone napisy infor­mują o czasie i celu obecności tu wielkiego wodza. Coraz częściej też pojawiają się wizerunki Kim Dzong Ila. Wszystko to jest — jak twierdzą lektorzy w muzeach i zakładach pracy — zasługą samego społeczeństwa, bowiem obydwaj przywódcy są uosobieniem skrom­ności i prostoty.

14 kwietnia 1982 roku odsłonięty został w Phenianie Łuk Tryumfalny, sławiący rewolucyjną działalność Kim Ir Sena od czasu opuszczenia ojczyzny do zwycięskiego powrotu po dwudziestu iatach. Nazajutrz odbywała się wielka ceremonia odsłonięcia monumentu idei dżucze, symbolizującego nieśmiertelność filozofii i praktyki systemu rewolucyjnego autorstwa Kim Ir Sena.

Obydwa obiekty powstawały równolegle w ciągu niespełna dwóch lat pod kierownict­wem inicjatora ich budowy — Kim Dzong Ila. W uroczystościach, które przypadły w siedemdziesiątą rocznicę urodzin Kim Ir Sena, uczestniczyły głowy kilku państw afrykańskich oraz wielu innych gości zagranicznych, nie licząc 200 tysięcy Koreańczyków. Z miesz­kańców Phenianu rekrutowali się ochotnicy budujący granitowo-marmurowe dzielą architektury, wykonane z wielką dbałością o treść i formę.

Łuk Tryumfalny stoi u podnóża góry Moranbong, u zbiegu ulic Kesong i Czhilsonmun. Wracając z cmentarza rewolucjonistów zatrzymaliśmy się tam z Kim Kwan Ho. Tego dnia, 10 października, przypadało święto z okazji czterdziestej pierwszej rocznicy utworze­nia Partii Pracy Korei. Ruch był więc niewielki, pozwalający na swobodne obejrzenie sześćdziesięciometrowej budowli otoczonej grupami rzeźb i zwieńczonej trzypiętrową konstrukcją stylizowaną na starodawne dachy. Wokół pobliskiego stadionu im. Kim Ir Sena i przy stacji metra, które samo w sobie jest wielką galerią sztuki współczesnej w podziemiu, panował ożywiony ruch,^ od restauracji „Moran” schodziły otoczone przyjaciółmi pary nowożeńców. Na tle Łuku Tryumfalnego robili sobie właśnie jedno z serii ślubych zdjęć: przystojny chłopak w ciemnym garniturze z obowiązkowym znacz­kiem i czarnowłosa panna młoda w bladoróżowej, długiej do ziemi thonczimie i czogori, teraz już właściwie nampion i anhe — mąż i żona. Skierowałam na nich obiektyw równocześnie z fotografem.
Przy ulicy Czhilsonmun, u stóp wzgórza Mansu, wznosi się w nieustającym skoku tysiąca li dziennie ku przyszłości skrzydlaty koń Czhollima. Pomnik ten wzniesiono z okazji czterdziestej dziewią­tej rocznicy urodzin Kim Ir Sena, który upowszechnił ruch Czhollima u progu pięciolatki podczas plenum KC w 1956 roku — jako generalną linię partii w budownictwie socjalizmu, obowiązującą do dzisiaj cały naród.

Ponad pomnikiem góruje na szczycie wzgórza Muzeum Rewolu­cji Koreańskiej, którego fronton ozdobiony jest granitowym wyo­brażeniem świętej dla Koreańczyków góry Pektu-san. Na tle tej mozaiki wyniosła, dwudziestometrowa postać Kim Ir Sena z wyciąg­niętą ręką. W tym kierunku, za rzeką Tedong, widnieje dwudziesto­metrowy płomień wieńczący stupięćdziesięciometrowy obelisk mo­numentu dżucze. Po obydwu stronach posągu zdobią wzgórze wysokie na 22,5 metra i długie na 50 metrów kompozycje czer­wonych, granitowych sztandarów otoczonych grupami figur z brązu, poświęcone walce narodu z Japończykami oraz kolejnym etapom rewolucji. Ten tzw. wielki monument skompletowano w sześć­dziesiątą rocznicę urodzin prezydenta. U jego stóp leżą wąsko splatane tutejszym zwyczajem bukiety kwiatów.

Na stopnie schodów wspina się grupa malców z przedszkola. Ustawieni w równym szeregu schylają się w niskim pokłonie, po czym pod nadzorem wychowawczyni skandują zgodnym chórem wyuczo­ny tekst. — Co one mówią? — pytam Kwan Ho. — Dziękują wielkiemu wodzowi za swoje szczęśliwe dzieciństwo.

1 komentarz:

  1. Książka fajna. Czyta się ją jak baśń... Jeśli komuś nie przeszkadza przedstawiony tu iście kimowski obraz rzeczywistości i północnokoreańska wersja historii świata po II Wojnie Światowej (totalna abstrakcja i fantazja) to można dowiedzieć się ciekawych rzeczy o KRLD. :)

    OdpowiedzUsuń